piątek, 14 września 2012
Kolumbia - Tolu/ Mucura 13- 14.09.12
Znów mamy kontakt ze światem, także najwyższy czas na opisanie naszych ostatnich dwóch dni:)
Wczoraj z samego rana wyruszyliśmy w kierunku wysp San Bernardo. Muszę przyznać, że było warto, choć cenowo niestety wyszło drożej niż przypuszczaliśmy, a na dodatek zostaliśmy oszukani, ale o tym potem. Na łódce płynęła z nami grupka studentów z Medellin - bardzo sympatyczni i komunikatywni ludzie, także z nimi plażowaliśmy i rozmawialiśmy większą część drogi (nawet po angielsku mogłam porozmawiać, co tutaj jest rzadkością). Pierwszym punktem wycieczki była mała wysepka Isla Palma z akwarium, z którego zrezygnowaliśmy, ale za to Kacper snurkował. Potem miała być Islote - najbardziej zaludniona wysepka, ale właśnie tu nas oszukano, bo mimo wcześniejszych zapewnień, nie pozwolono nam wejść na ląd, a za to ponoć też płaciliśmy...
Kolejnym punktem była Mucura - wyspa, na której postanowiliśmy pozostać jeden dzień. Jest to bardzo malownicze miejsce. Bialutki piasek, przejrzysta, turkusowa woda, żółto - zielone palmy i oczywiście duuuużo słońca.
W sumie najfajniej zaczęło się dziać, jak reszta grupy odjechała, a my pozostaliśmy jedynymi turystami wśród tubylców. I tu kilka zdań na temat malutkiej wioski rybackiej, czyli mieszkańców wysepki (położonej jakieś 10 min od turystycznej plaży). W sumie jest ich około 300 osób. Głównie ludzie młodzi i malutkie dzieci. Ponoć starsi powymierali, ale nie udało nam się ustalić ile średnio żyją. Ogólnie jest to zupełnie inny świat.
My zanocowaliśmy w malowniczym, malutkim domku na palach, położonym nad samiutkim morzem, także usypialiśmy przy dźwięku fal i w towarzystwie malutkich jaszczurek, a rano odwiedził nas wielki ptak. Stołowaliśmy się u jednej z żon rybaków, ponieważ pani u której nocowaliśmy (cena za noc 40000COP po negocjacjach z 600000COP), chciała na nas chyba zbić majątek w jeden dzień i troszkę poszalała z cenami...
Tak czy inaczej dobrze się stało, bo zaprzyjaźniliśmy się z naszą kucharką, jej mężem, spędziliśmy z nimi przemiły wieczór, podczas którego dowiedzieliśmy się więcej na temat ich życia. Może zacznę od tego co do chwili obecnej wydaje mi się niesamowite, mianowicie Miluri miała 22 lata, kiedy przyjechała na tę wyspę, tak jak my - jako turystka. Poznała tutaj swojego obecnego partnera, zakochała się i postanowiła zostawić życie na lądzie i zamieszkać tutaj. Partnera, ponieważ mimo iż oni uważają się za katolików, chrzczą dzieci to wszystkie pary na wyspie są wolnymi związkami. Może jest to związane z tym, że nie ma tu kościoła i wzięcie ślubu jest bardziej skomplikowane...? Tak czy inaczej rodziny są dość duże. Miluri ma póki co 4 synów (obecnie ma 37 lat, a jej partner 32). Kobiety w 90% rodzą na wyspie, z dala od szpitala i cywilizacji... Na 15 dni przed wyznaczonym terminem porodu udają się na ląd do lekarza, po to żeby dowiedzieć się czy mogą rodzić naturalnie... Jakże to odbiega od naszej rzeczywistości? Ku mojemu zdziwieniu ponoć praktycznie kobiety nie umierają przy porodach, także ten ich system funkcjonuje chyba nie najgorzej.... W wiosce jest jeden sklep, który zaopatruje wszystkich mieszkańców i jeden generator(na benzynę) na sektor, który wykorzystywany jest do oświetlenia i telewizora. Kiedy zapada zmrok, włączane są głównie telenowele (sami byliśmy tego świadkami) i większość wsi zasiada przed jednym telewizorem, wspólnie oglądając. Na wyspie znajduje się szkoła, która kształci dzieci od 5 do 13 roku życia z jednym profesorem od wszystkiego na czele. Dzieci bawią się razem, opiekują się sobą na wzajem, od 2 roku życia umieją już pływać, a np 5 letni synek naszych znajomych już łowi ryby... Ludzie są ze sobą bardzo zżyci i pomagają sobie wzajemnie, np jedna z mam, będąca w ciąży, ma komplikacje i musiała zostać na lądzie w szpitalu. Jej dziećmi zajmują się pozostałe kobiety z wioski.
Mężczyźni zajmują się głównie połowem ryb, owoców morza i z tego żyją. Efekt połowu ślimaków wygląda tak:
Dowiedzieliśmy się, że malutka łódka, którą z resztą mąż Miluri nas zawiózł na Santa Crus de Islotę, dziennie może przywieżć około 300 kg ryb( w ciągu jednego połowu).
Mieszkańcy jednak nie są zupełnie odcięci od świata. W wiosce jedna kobieta ma telefon komórkowy (są 2 miejsca na wyspie z minimalnym zasięgiem) i sprzedaje minuty pozostałym.
Co do Isloty (powierzchnia 0, 012 km^2, populacja:1200 osób) - jest to tak jak już wspomniałam, chyba najbardziej zaludniona wyspa. Praktycznie każdy metr wyspy jest przeznaczony na budynek. Przy morzu mają małe akwaria z langustami i rybami. Dzięki uprzejmości jednego z rybaków miałam możliwość trzymania w rękach jednej z żywych langost.
Także dzień minął nam na rozmowach, próbie zerwania kokosa (niestety zakończonej fiaskiem), piciu soku kokosowego, plażowaniu i poznawaniu wyspy. Około 14, po zjedzonym wcześniej przepysznym obiedzie (langusty i ryby Cojinua, ryżem kokosowym i surówką) wróciliśmy łódką turystyczną do Tolu. Zazwyczaj udaje się wrócić tańszym kosztem z rybakami, ale niestety my mieliśmy pecha, bo rybacy płyną do Tolu dopiero jutro, a my jutro wyruszamy już w kierunku Santa Marty....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Natalia-bardzo ciekawe to co piszesz,właśnie po takie wiadomości warto gdzieś pojechać.Ta dziewczyna miała 22 lata,to on 17 lat! I to życie prawie bez cywilizacji!Niesamowite!Popatrz i lekarze im prawie niepotrzebni! Żyją bez ślubów i pewnie nie ma zdrad.A domek-rewelka!
OdpowiedzUsuń